To był nasz proboszcz. Jeden z trzech proboszczów których nie zapomnę do końca życia. Zapamiętam o. Witolda jako uśmiechniętego, delikatnego człowieka który mojej córeczce Marysi udzielał I Komunii, którego kazania sprawiały, że chciałem i czułem się lepszym człowiekiem. Pamiętam naszą wizytę w kancelarii klasztoru gdy przyszliśmy prosić o chrzest dla Edmunda tak jak dla pozostałej trójki naszych dzieci które również u Dominikanów przystępowały do wspólnoty, (Rozalia miała chrzest we Wrocławiu) przyjął nas wszystkich razem o. Witold jak zwykle otwarty na ludzi. Pamiętam jego autentyczne zakłopotanie gdy mu zostawiłem pieniądze i słowa "Nie trzeba, naprawdę. Waszym dzieciom by się bardziej przydały". Mieszkaliśmy na Ursusie więc Służew to nie nasza geograficznie parafia.
- Gdzie mieszkacie - zapytał o. Witold, i nie czekając na naszą odpowiedź - Na Dominikanskiej, to dobra ulica przy naszym kościele :)...
Wyprawy rowerowe do Dominikanów to były nasze pierwsze "podróże", przez wybitnie nieprzystosowaną wtedy Warszawę do jazdy na rowerze, wraz z dzieciakami. Poszukiwanie ścieżek, nadkładanie drogi, niebezpieczne przejścia. Dziś to zupełnie inne miasto, dla rowerzystów przyjazne.