Zobaczyłem jak Roma zaskakuje z roweru i robi przewrót do przodu, a rower upada tuż za nią. Nawet nie wiem czy o tym pisać, bo komentarzy się spodziewam wysoce nieprzychylnych, lub drwiących. Teraz też się z tego śmieję... przez łzy.
Dziś rano tuż po tym jak ruszyliśmy po mokrej jeszcze ścieżce przednie koło Romy roweru uśliznęło sie na uskoku krawędzi asfaltowej i trawy. Akrobatyczny wyczyn Najlepszej z żon uchronił ją przed poważną kontuzją. Wstała otrzepała się z trawy, a mnie serce na nowo zaczęło bić.
Nic już nie chcę więcej pisać w tej sprawie.
Za nami 40 km. Jest plan na jeszcze 39 km. Zobaczymy jak pójdzie. Rano prawdopodobieństwo wystąpienia opadów wynosiło 74%. Nic nie spadło z nieba na szczęście, a nawet więcej wyszło słoneczko i przebraliśmy sie w luźniejsze stroje. Droga powrotna jest równie sympatyczna jak ta do Lubeki.
Stada dzikich gęsi i żurawi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz