Przygód kilka...

1020 km za nami.
Po drodze spotkaliśmy się na A4 na wysokosci Eisenach (piszę z pamięci nazwę miasta) z wujkiem Ryśkiem czyli moim bratem. Dzieci wniebowzięte siadły za kółkiem ciężarówki a my przy małej czarnej a jakże o polityce. Teza była taka, że albo będziemy po Brexicie bardziej w Unii albo wypadniemy na peryferie. Innej drogi już nie ma...

Zawsze mi te rodzinne tym bardziej nie planowane spotkania dodają energii. Rysiu powodzenia my też Ciebie kochamy i do kolejnego spotkania na drogach Europy.


Kontynuowaliśmy eskapadę. Romka przytuliła najmłodszych, a ja dzielnie pokonałem resztę trasy.

To była tylko zapowiedź kolejnych przygód. Campingplatz w Mannheim zalał Ren. Samotny Anglik na rowerze który sprytnie rozbił swój obóz pomiędzy dwoma drzewami na hamaku nie bał się rzeki. Nasza 7ka na jednym drzewie się nie zmieści odpowiedziałem z uśmiechem i po grzecznym wysłuchaniu skąd i dokąd zmierza i kogo z rodziny odwiedził pojechaliśmy do dobrze znanego położonego o 20km w górę Renu kempingu Blue Adria. Ciekawe na marginesie jak ludzie tacy jak ten młody chłopak w takiej samotnej podróży szukają kontaktu z innymi...

Byliśmy tu nad tym samym jeziorem w zeszłym roku. Zdecydowanie najbrzydsze z pół namiotowych na jakim w Niemczech nocowaliśmy ale od dziś magiczne bo uratowała nas jego właścicielka od noclegu w samochodzie. Dotarliśmy do Adrii około 22giej.
Z wrażenia nie zrobiłem zdjęcia zalanego obozu w Mannheim. Śledzie od namiotu wchodzą jak w masło. W zeszłym roku mogłem je wbić tylko młotkiem. Jutro sprawdzę co z innymi kempingami po drodze. Niektóre z  ich są tuż nad Renem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Rugia filmik z wyprawy jest już gotowy!

 Zapraszam do oglądania!

Popularne posty